czwartek, 18 lipca 2013

śp Danusia Moskałowa - w radiu i na imprezach polonijnych. Wspomnienie o Danie - Beaty Rumianek

____________________________

Ku pamięci...
Dana
Danuta to w języku litewskim córka nieba. Ufam, że już tam jest, bo była osobą głębokiej wiary. 
Kilka miesięcy temu upłynęło sześćdziesiąt lat od naszego pierwszego spotkania. A kilka tygodni temu w szpitalu przypomniała początki naszej znajomości. Kurs żeglarski na Akademii Górniczej w Krakowie, gdzie wykładałem teorię żeglowania, potem pracę przy remoncie żaglówek AZS i wreszcie w tym roku, 1953 wspólny rejs na Mazurach. Na łodzi była nas trójka, Dana, jej koleżanka ze studiów Ewa Wisłocka i ja.
Później w Krakowie spotykaliśmy się coraz częściej. Dana studiowała trzeci rok medycyny, a ja, od paru lat inżynier, pracowałem w Biurze Projektów Budownictwa Komunalnego. Było mnóstwo spacerów i odprowadzania się do jej mieszkania u sympatycznej cioci Nuli Pawlikowskiej przy ulicy Szuskiego.
Dana zauważyła moją obecność na Mszach Swiętych w akademickim kościele Świętej Anny, a więc, że mamy wspólne poglądy religijne. Później też spotykaliśmy się w grupie dyskusyjnej pod kierunkiem znanego księdza Jana Pietraszki, co w owych czasach reżimu komunistycznego musiało być tajne. Bywaliśmy też u Ewy Wisłockiej i jej matki w Makowie Podhalanskim. Wnet też zjawiłem się u rodziców Dany w Chorzowie. Okazało się, że mamy wspólne tradycje, bo zarówno mój ojciec jak i ojciec Dany wychowali się w Rzeszowie.
Pobraliśmy się w roku 1955, a 50 lat później wraz z naszymi przyjaciółmi obchodziliśmy tę rocznicę w restauracji Dolcissimo w Haberfield. Przeżyliśmy razem wiele ciekawych lat, choc nieraz niełatwych. Trudne warunki mieszkaniowe w Krakowie wraz z dwójką dzieci, potem pięć lat pracy w Ghanie, w Zachodniej Afryce, wreszcie emigracja do Australii w roku 1967. Wiele z tych przeżyć opisaliśmy w rozmaitych artykułach, a także w książce o Polakach w Zachodniej Afryce.
W Australii łączyła nas też praca społeczna, udział w obozach młodzieżowych na Bielanach, a także sadzenie drzew i obserwowanie ptaków. Właśnie w ostatnich dniach wspominała przez sen tutejsze ptaki, currawongi, które lubiła karmić z naszego okna w Ashfield. Była wspaniałą żoną i matką. A najlepiej to oceniły nasze córki Hania i Ela, które w czasie jej choroby przez ponad rok, a szczególnie w ostatnich siedmiu tygodniach spędziły z swoją Mamą setki godzin, za co jestem im głęboko wdzięczny.
Była też dobrą i doświadczoną lekarką, zarówno w Polsce, jak i w Afryce i Australii. A w Ghanie musiała czasami zobaczyć ponad setkę pacjentów dziennie. Była zagorzałą czytelniczką zarówno w języku polskim i angielskim. A język angielski doskonaliła czytając powieści Agaty Christie, a później wielu innych autorow. Świetnie znała polską poezję i historię. Dzięki temu także przez wiele lat prowadziliśmy wspólne audycje na antenie radia 2000FM.
Ten tekst przedstawiono na Różańcu. Potem wysłuchaliśmy pieśni "Płonie Ognisko" śpiewanej przez jej ojca, inżyniera górnika, Józefa Miasika, nagraną podczas jego pobytu w Sydney. Piosenki z tej kasety słuchała Dana przez telefon w szpitalu. W dalszym ciągu na Różańcu usłyszeliśmy pieśn "Partiro", "It's time to say goodbye" w wykonaniu polskiego tenora Bogusława Morki, a na zakończenie "Idzie Noc".
Pożegnaliśmy Danę w czasie Mszy Świętej w kościele Św. Wincentego w Ashfield, a pózniej na cmentarzu Rookwood.
Dobry Jezu a nasz Panie, daj jej wieczne spoczywanie.

Jerzy Moskała

Chcialabym w imieniu Radia 2000FM ale rowniez i swoim podzielic sie z Panstwem kilkoma wspomnieniami o Danie Moskale.

Dana do radia dolaczyla troche pozniej niz my, stara gwardia ale z radiem zwiazana byla chyba od zawsze, a to za sprawa meza, Jurka Moskaly, ktory w radiu pracuje juz dlugie, dlugie lata. Nie dlugoscia stazu liczylabym jednak Dany zaangazowanie w radio ale jakoscia… 

Dana zaczela przygotowywac wraz z Jurkiem audycje, wspolredagowala i wspolprowadzila je. Przygotowywala rowniez swoje autorskie segmenty, ktore byly ciekawe, aktualne I niebywale dokladnie dopracowane. A przede wszystkim byly popularne wsrod sluchaczy.

Ale i to nie wszystko. Dana zawsze i wszedzie sluzyla zyczliwa porada i wsparciem. Czasem dzwonilam do niej w sytuacjach problematycznych czy konfliktowych po porade. Czasem, zeby tylko utwierdzic sie w decyzji jaka juz podjelam. 
 Wiedzialam, ze na Danie zawsze moglam polegac… jej punkt widzenia byl obiektywny, rzeczowy i pozwalal popatrzec na sprawy z innej strony.. no coz… Dana byla mistrzynia kompromisu..a ja bardzo cenilam sobie te rozmowy.. 
Chcialabym tez, zeby dziewczyny - jak Dana mowila o corkach Eli I Hani, wiedzialy, ze my wszyscy w radiu bardzo Wasza Mame cenilismy, i ze wraz z nia odeszla do historii wazna faza radia…

Lubilam tez sluchac porad Dany w sprawach prywatnych, dzwonilam albo po prostu czekalam, zeby przyszla do dentysty… wiecej czasem przegadalysmy niz zrobilysmy ale te rozmowy zawsze pozostana w mojej pamieci…...

Dana miala dar patrzenia na zycie w zartobliwy sposob. Potrafila zobaczyc i pokazac wiele spraw na wesolo. Bardzo lubilam to poczucie humoru nawet w nieciekawych sytuacjach...
W takim tonie pozostawala nasza ostatnia rozmowa. Na dwa-trzy tygodnie zanim odeszla od nas, udalo mi sie porozmawiac z nia przez telefon… byla wtedy jeszcze w szpitalu w Concord. 
Zdazylam Jej podziekowac za porady i wsparcie i jeszcze raz zamrzec z podziwu... bo nawet i w tej sytuacji Dana potrafila zartowac… byla juz slaba, powiedziala: konczymy juz bo musze isc spac… sluchaj Beata, nigdy nie mowcie, ze Dana walczyla z rakiem, tylko, ze sie z nim zaprzyjaznila… kiedy on chce spac, idziemy spac, kiedy byl glodny to go karmila… Taak…to byla cala Dana…

Ale moze taka wlasnie recepta na zycie dr Moskaly jest metoda na zycie?

Z tym przeslaniem a zarazem wspomniniem o Danucie Moskale zostawiam dzisiaj Panstwa.


Beata Rumianek
__________________________________

foto Ela Celejewska 
i ze studia: Piotr Kotarski